poniedziałek, 31 grudnia 2018

Szczęśliwego Nowego Roku!


Kochani!
Życzę Wam udanej zabawy sylwestrowej,
by była warta wspominania przez cały rok ;)
Oraz by rok 2019 był pełen dobrej literatury i popkultury :D


czwartek, 27 grudnia 2018

"Meteor Garden"

TYTUŁ:   Meteor Garden
TYTUŁ ORYGINALNY:  Liu Xing Hua Yuan
KRAJ:  Chiny
REŻYSER:  Lin Helong
DATA EMISJI:  9 lipca 2018 - 29 sierpnia 2018
CZAS TRWANIA: 49 x 45 min

Dziewczyna z normalnej rodziny i superpopularny, bogaty facet. Znamy to? Znamy, ale nie w wersji chińskiej! (no dobra, będąc konkretną, w wersji chińskiej, będącej remakiem starszego chińskiego serialu, będącego za to remakiem dramy koreańskiej na podstawie japońskiej mangi "Hana Yori Dango".... trochę dużo tych remake'ów)

Shancai pełna entuzjazmu zaczyna naukę na wymarzonym uniwersytecie. Jednak już na początku studyjnej przygody podpada członkowi F4, grupy bogatych, zdolnych i oczywiście diabelnie popularnych uczniów czwartego roku. W ten sposób kończy się jej spokojne życie a zaczyna burzliwa historia miłosna. Bo nienawiść od miłości oddziela cienka granica!

Główna para nie wyróżnia się na tle innych tego typu produkcji. 
Ona jest odważna, pogodna, pełna energii, oraz, oczywiście, pierwszy raz zakochana (jak się domyślacie, na początku wcale nie w głównym bohaterze)
On narwany, wybuchowy i dziecinny, przez wpływ miłości zmienia się i dojrzewa. Si na początku historii  nie jest postacią którą się lubi jednak zmienia się to w odpowiednio realistycznym tempie. Jego przemiana jest stopniowa, długo będzie wyskakiwał z akcjami które ponownie pogorszą waszą opinię o nim.

I w ten sposób dochodzimy do elementu, który może mocno odstraszać. Bohaterowie często (szczerze, to prawie zawsze) zachowują się jak kompletni idioci. Facepalmy to podczas oglądania chleb powszedni. Sceny w których ktoś rzuca w inną osobę pojemnikami z jedzeniem, nagłe wybuchy złości, kompletne nieogarnięcie w sprawie uczuć... momentami miałam przerwać oglądanie. Jednak z drugiej strony serial jest niesamowicie uroczy. Romantyczne sceny zdecydowanie polepszą wam humor. Między bohaterami czuć chemię i bardzo przyjemnie patrzy się na ich wspólne sceny. 

Pomyśleliście pewnie, że 49 odcinków na historię  miłosną to trochę dużo, prawda? No cóż, całość nic by nie straciła gdyby było ich o jedną trzecią mniej.  Bo tutaj wszystko tu dzieje się woooolno. Przez pierwsze odcinki długie ujęcia może i budowały klimat jednak po połowie nie mogłam ich już zdzierżyć. Często zdarzało mi się używać opcji przewijania o dziesięć sekund, i uwierzcie - naprawdę nic mnie w ten sposób nie ominęło.
Za długie są też niektóre wątki. Ile można ciągnąć sprzeciwiającą się związkowi matkę!? Tutaj - jak się już pewnie domyśliliście - bardzo długo. Ostatnie dziesięć odcinków oglądałam już z przymusu, a trzymały mnie przy nich tylko wątki poboczne o reszcie postaci. Szkoda, że tyle czasu poświęcono na główną parę bo reszta bohaterów została potraktowana mocno po macoszemu. Ale przynajmniej każdy dostał swoja opowieść, czasem (pewnie przez ich zwięzłość) lepszą niż główny wątek. W ogóle bardziej polubiłam postacie poboczne niż główną parę ;)

Aktorsko jest niestety różnie.  Zdecydowanie lepiej prezentuje się męska część osady. Moimi faworytami zostali serialowy Ximen i Meizuo, przede wszystkim we wspólnych scenach, choć osobno też dawali radę. Chociaż może to przez to że lubię te postacie (ich mangowe odpowiedniki też zawsze lubiłam ;)  )
W pierwszych odcinkach kobiece role były bardzo drewniane jednak na szczęście im dalej tym lepiej im szło. Spotkałam się z opinią, że chińskie aktorki nie potrafią grać, niestety trochę prawdy w tym jest 😂

Soundtrack to trzy piosenki na krzyż, jedna na moment dramatyczny, druga na romantyczny a trzecia na całą resztę. Źle się ich nie słuchało ale ile można!  

Chciałabym zapomnieć o trzech ostatnich odcinkach....wtf, co tam się działo!? Naprawdę, nie ogarniam jakim cudem z dobrej produkcji na końcu powstał taki potworek.

Mangi "Hana Yori Dango" nie przeczytałam w całości więc nie powiem wam czy fabuła jest całkowicie zgodna. Jednak do momentu który znałam wszystko toczyło się podobnym torem z drobnymi zmianami. Między innymi mieniono wiek bohaterów, uwspółcześniono akcję, F4 zostali sławną drużyną brydżową (a, właśnie - bardzo mi się ten pomysł spodobał, wprowadziło to naprawdę ciekawy i zabawny wątek), a konkurs piękności zmienił się na kulinarny. Jednak nawet znajomość przebiegu fabuły nie przeszkadzała mi w przyjemnym odbiorze całości. Bo pomimo wielu wad które wcześniej wymieniłam drama w pewien sposób podbiła moje serce :) 

Chociaż było to kompletnie typowe romansidło, choć wiele mnie irytowało to reszta była tak niesamowicie urocza i przyjemna że zdołała mi wszystko zrekompensować. W każdym razie, jeśli nie straszne wam 49 odcinkowe romansidło - polecam!  


Oglądaliście jakąś godną polecenia chińską produkcje?

wtorek, 25 grudnia 2018

Wesołych Świąt!

Moi drodzy!
W te magiczne dni życzę Wam 
wspaniałych chwil w rodzinnym gronie, 
zdrowia, radości, beztroski
oraz wspaniałych czytelniczych przygód! :D

środa, 12 grudnia 2018

"Zielony kocur diabła" Lucius Shepard

TYTUŁ:   Zielony kocur diabła
TYTUŁ ORYGINALNY:  Life during wartime 
AUTOR:  Lucius Shepard 
ILOŚĆ TOMÓW:  1
LICZBA STRON:  504
WYDANIE ORYGINALNE:  1987
WYDANIE POLSKIE:  2000 (Zysk i S-ka)
TŁUMACZ:  Andrzej Ziembicki


I co mam o tej książce napisać?! Musiałabym najpierw ogarnąć o czym właściwie była.... bo naprawdę nie mam pojęcia. 

Amerykański żołnierz Mingolla na przepustce w czasie wojny w Gwatemalii poznaje niezwykłą kobietę z którą momentalnie łączy go więź emocjonalna. Jednak gdyby w tym miejscu wszystko potoczyło się szczęśliwie nie byłoby dalszej historii, prawda? Przez wojenną paranoje nie jest w stanie jej zaufać i w nagły sposób kończy ich znajomość. Jakiś czas po tych wydarzeniach dołącza do terapii narkotykowej by rozwinąć swoje umiejętności espera. Jednym z jego zadań staje się zabicie dawnej ukochanej.

Opis zapowiada niezłą historie, jednak głównym problemem książki jest jej chaotyczność i ogólny brak celu. Bohaterowie gdzieś zmierzają, z kimś walczą, ale po co? Nie wiem. I się nie dowiem. Wątek dwóch walczących ze sobą rodów (który miał być główną osią fabularną) był słabo rozwinięty, niezrozumiały, zwyczajnie nudny. I także do niczego nie prowadzący.

Książka dzieli się na pięć części. Pomiędzy każdą jest spory przeskok czasowy i przetasowanie bohaterów pobocznych. Zaczynając każdy z takich rozdziałów musiałam na nowo wciągnąć się w historie, a było to trudne i bez tego. Styl Sheparda (lub tłumacza, trudno stwierdzić) jest ciężki do przetrawienia. Opisy musiałam często czytać po kilka razy bo po chwili ocknęłam się że w sumie nie wiem co przed chwilą przeczytałam. Gdy już udało mi się na nich skupić były mało plastyczne i kompletnie niedziałające na wyobraźnie.

W książce często pojawiają się przebłyski przyszłości związane ze zdolnościami głównego bohatera (akcja książki nie dochodzi do momentów z wizji i nadal nie wiemy jak do nich doszło) Niestety zamiast zaciekawić i rozwinąć fabułę na dwóch liniach czasowych wprowadzają wielki chaos.


Bohaterowie są następną kwestią psującą odbiór całości. Ich zachowania są kompletnie nielogiczne i często idiotyczne. Zachowują się jak kompletni szaleńcy (choć w sumie mieli być szaleni więc może jednak akurat to wyszło autorowi i nie jest minusem?) W każdym razie trudno ich polubić i związać się z nimi emocjonalnie.

A teraz trochę pozytywów, żeby nie było że tylko krytykuję. Dwie pierwsze części są interesujące i czytałam je z prawdziwym zaciekawieniem jednak lepiej sprawdziły by się jako pojedyncze krótsze teksty.  W ogóle mam wrażenie jakby autor pisał opowiadania po czym stwierdził że doda do nich kilka wątków i połączy w jedną całość. 

Podobało mi się też połączenie klimatu realizmu magicznego z brudnymi, brutalnymi realiami wojennymi. Przy lepszym wykonaniu mogło dać wyjątkowy efekt.

Ciekawym wątkiem jest motyw esperów i ich utraty człowieczeństwa przez za dużą kontrolę nad drugim człowiekiem. Mingolla w pewnym etapie zaczął traktować ludzi jak marionetki, kukiełki w domu dla lalek. Moją chyba ulubioną sceną w książce jest jego wizyta w pubie i zabawa nastrojami ludzi naokoło niego. 

Trudno mi tę pozycje polecić, choć pierwsze dwie części były naprawdę niezłe i posiada pojedyncze świetne sceny. Jednak nie warto według mnie dla nich przebijać się przez 500 stron przeciętnego tekstu. 

sobota, 1 grudnia 2018

Stosik październikowo- listopadowy

Zakupy nadal nie za wielkie, pewnie zaszaleję w grudniu przy świątecznych promocjach. Chciałabym móc napisać, że przynajmniej udało mi się wszystko przeczytać, ale tak też się nie stało...
Przykładowy "cudownie" obcięty kadr.
Musiałam porównywać niektóre strony
 ze skanlacjami by wiedzieć co się dzieje






* "Klatka dla ptaków #3" to zakończenie historii miłosnej nietypowych mieszkańców hotelu. Czy satysfakcjonujące? Kizuna nadal nie pogodziła się z Asaiem, a Yuki próbuje wykorzystać powstałą przez to szansę. Do tego zbliża się wystawa artysty.
Tomik wypada jak dla mnie dużo lepiej niż poprzedni. Obyło się bez zbędnych dramatów, gdy się już się pojawiają nie są długo roztrząsane. Autorom udało się w tym tomiku umieścić naprawdę dużo akcji i wątków.  Duży plus za rodzinę kuzynów :)
Kizuna to jedna z niewielu bohaterek shoujo której rozterki miłosne mnie nie irytują. Przez te trzy tomy udało mi się polubić w sumie całą trójkę bohaterów, co rzadko mi się zdarza.
Samo zakończenie było za bardzo przyspieszone a jeden wątek pojawił się tak trochę znikąd (adopcja Kizuny), jednak jestem usatysfakcjonowana. Z chęcią przeczytałabym pierwowzór tej historii ale pewnie nie mam co liczyć na wersję po polsku :(
Niestety Kotori się tym razem nie popisało. Jest to najgorsze polskie wydanie jakie widziałam. Praktycznie WSZYSTKIE kadry są obcięte, niektóre tak bardzo, że nic na nich nie widać. Teksty w dymkach też były wypośrodkowane przed  tym ubytkiem, więc po obcięciu kadrów nachodzą na krawędź kartki. Te mankamenty odebrały mi całą radość z czytania. 

* "ERASED #2" Po półtora roku po zakupie pierwszej części w końcu kupiłam tom drugi. Jeśli mam być szczera trochę o tym tytule zapomniałam i ostatnio sprzątając półki przeczytałam od nowa początek tej historii i popędziłam do sklepu. Tom drugi także nie zawodzi. Satoru cofa się do 1988 roku by zapobiec katastrofie. Jednak czy przeszłość da się zmienić? Rozpoczyna się wyścig z czasem! 

* "Boso na front" w oczekiwaniu na drugi tom "Spirit circle" zdecydowałam się na inną pozycję wydawnictwa Okami. Opis brzmi tak absurdalnie, że stwierdziłam że muszę mieć to na półeczce. W końcu kogo by nie zachęciła uczennica Baby Jagi walcząca w II Wojnie Światowej po stronie wojsk radzieckich? ;)
Na początek rzuca się w oczy zdecydowanie lepszy druk niż w poprzedniej mandze. Czerń nie ma już łupieżu, jednak trafiłam na inny błąd. W stronach o sprzętach wojskowych czarny tekst najeżdża na czarne tło i kompletnie się z nim zlewa. Małe niedopatrzenie ale bardzo przeszkadza w odbiorze całości. Jednak wydawnictwo zdecydowanie idzie ku lepszemu. Oby tak dalej! 
Fabularnie (przynajmniej początek, bo przeczytałam dopiero kilka rozdziałów) to zbiór krótkich, epizodycznych, komediowych historyjek z przygód czarownicy i pani oficer. We wszystkie wplątane są zjawiska nadprzyrodzone, związane z folklorem słowiańskich. Dużym plusem jest to, że są to także stwory mało znane :) Jako komedia prezentuje się raz lepiej, raz gorzej, może nie będziecie mieć wielkich wybuchów śmiechu, ale kąciki ust powinny się unieść :)
Po każdym rozdziale znajduje się dział "co w śrubach piszczy" opisujący sprzęty wojskowe. Testu jest dużo a czcionka malutka, co trochę wybija z rytmu czytania. 


A u was jak w listopadzie? 
Też już marzycie o świętach?