poniedziałek, 31 grudnia 2018

Szczęśliwego Nowego Roku!


Kochani!
Życzę Wam udanej zabawy sylwestrowej,
by była warta wspominania przez cały rok ;)
Oraz by rok 2019 był pełen dobrej literatury i popkultury :D


czwartek, 27 grudnia 2018

"Meteor Garden"

TYTUŁ:   Meteor Garden
TYTUŁ ORYGINALNY:  Liu Xing Hua Yuan
KRAJ:  Chiny
REŻYSER:  Lin Helong
DATA EMISJI:  9 lipca 2018 - 29 sierpnia 2018
CZAS TRWANIA: 49 x 45 min

Dziewczyna z normalnej rodziny i superpopularny, bogaty facet. Znamy to? Znamy, ale nie w wersji chińskiej! (no dobra, będąc konkretną, w wersji chińskiej, będącej remakiem starszego chińskiego serialu, będącego za to remakiem dramy koreańskiej na podstawie japońskiej mangi "Hana Yori Dango".... trochę dużo tych remake'ów)

Shancai pełna entuzjazmu zaczyna naukę na wymarzonym uniwersytecie. Jednak już na początku studyjnej przygody podpada członkowi F4, grupy bogatych, zdolnych i oczywiście diabelnie popularnych uczniów czwartego roku. W ten sposób kończy się jej spokojne życie a zaczyna burzliwa historia miłosna. Bo nienawiść od miłości oddziela cienka granica!

Główna para nie wyróżnia się na tle innych tego typu produkcji. 
Ona jest odważna, pogodna, pełna energii, oraz, oczywiście, pierwszy raz zakochana (jak się domyślacie, na początku wcale nie w głównym bohaterze)
On narwany, wybuchowy i dziecinny, przez wpływ miłości zmienia się i dojrzewa. Si na początku historii  nie jest postacią którą się lubi jednak zmienia się to w odpowiednio realistycznym tempie. Jego przemiana jest stopniowa, długo będzie wyskakiwał z akcjami które ponownie pogorszą waszą opinię o nim.

I w ten sposób dochodzimy do elementu, który może mocno odstraszać. Bohaterowie często (szczerze, to prawie zawsze) zachowują się jak kompletni idioci. Facepalmy to podczas oglądania chleb powszedni. Sceny w których ktoś rzuca w inną osobę pojemnikami z jedzeniem, nagłe wybuchy złości, kompletne nieogarnięcie w sprawie uczuć... momentami miałam przerwać oglądanie. Jednak z drugiej strony serial jest niesamowicie uroczy. Romantyczne sceny zdecydowanie polepszą wam humor. Między bohaterami czuć chemię i bardzo przyjemnie patrzy się na ich wspólne sceny. 

Pomyśleliście pewnie, że 49 odcinków na historię  miłosną to trochę dużo, prawda? No cóż, całość nic by nie straciła gdyby było ich o jedną trzecią mniej.  Bo tutaj wszystko tu dzieje się woooolno. Przez pierwsze odcinki długie ujęcia może i budowały klimat jednak po połowie nie mogłam ich już zdzierżyć. Często zdarzało mi się używać opcji przewijania o dziesięć sekund, i uwierzcie - naprawdę nic mnie w ten sposób nie ominęło.
Za długie są też niektóre wątki. Ile można ciągnąć sprzeciwiającą się związkowi matkę!? Tutaj - jak się już pewnie domyśliliście - bardzo długo. Ostatnie dziesięć odcinków oglądałam już z przymusu, a trzymały mnie przy nich tylko wątki poboczne o reszcie postaci. Szkoda, że tyle czasu poświęcono na główną parę bo reszta bohaterów została potraktowana mocno po macoszemu. Ale przynajmniej każdy dostał swoja opowieść, czasem (pewnie przez ich zwięzłość) lepszą niż główny wątek. W ogóle bardziej polubiłam postacie poboczne niż główną parę ;)

Aktorsko jest niestety różnie.  Zdecydowanie lepiej prezentuje się męska część osady. Moimi faworytami zostali serialowy Ximen i Meizuo, przede wszystkim we wspólnych scenach, choć osobno też dawali radę. Chociaż może to przez to że lubię te postacie (ich mangowe odpowiedniki też zawsze lubiłam ;)  )
W pierwszych odcinkach kobiece role były bardzo drewniane jednak na szczęście im dalej tym lepiej im szło. Spotkałam się z opinią, że chińskie aktorki nie potrafią grać, niestety trochę prawdy w tym jest 😂

Soundtrack to trzy piosenki na krzyż, jedna na moment dramatyczny, druga na romantyczny a trzecia na całą resztę. Źle się ich nie słuchało ale ile można!  

Chciałabym zapomnieć o trzech ostatnich odcinkach....wtf, co tam się działo!? Naprawdę, nie ogarniam jakim cudem z dobrej produkcji na końcu powstał taki potworek.

Mangi "Hana Yori Dango" nie przeczytałam w całości więc nie powiem wam czy fabuła jest całkowicie zgodna. Jednak do momentu który znałam wszystko toczyło się podobnym torem z drobnymi zmianami. Między innymi mieniono wiek bohaterów, uwspółcześniono akcję, F4 zostali sławną drużyną brydżową (a, właśnie - bardzo mi się ten pomysł spodobał, wprowadziło to naprawdę ciekawy i zabawny wątek), a konkurs piękności zmienił się na kulinarny. Jednak nawet znajomość przebiegu fabuły nie przeszkadzała mi w przyjemnym odbiorze całości. Bo pomimo wielu wad które wcześniej wymieniłam drama w pewien sposób podbiła moje serce :) 

Chociaż było to kompletnie typowe romansidło, choć wiele mnie irytowało to reszta była tak niesamowicie urocza i przyjemna że zdołała mi wszystko zrekompensować. W każdym razie, jeśli nie straszne wam 49 odcinkowe romansidło - polecam!  


Oglądaliście jakąś godną polecenia chińską produkcje?

wtorek, 25 grudnia 2018

Wesołych Świąt!

Moi drodzy!
W te magiczne dni życzę Wam 
wspaniałych chwil w rodzinnym gronie, 
zdrowia, radości, beztroski
oraz wspaniałych czytelniczych przygód! :D

środa, 12 grudnia 2018

"Zielony kocur diabła" Lucius Shepard

TYTUŁ:   Zielony kocur diabła
TYTUŁ ORYGINALNY:  Life during wartime 
AUTOR:  Lucius Shepard 
ILOŚĆ TOMÓW:  1
LICZBA STRON:  504
WYDANIE ORYGINALNE:  1987
WYDANIE POLSKIE:  2000 (Zysk i S-ka)
TŁUMACZ:  Andrzej Ziembicki


I co mam o tej książce napisać?! Musiałabym najpierw ogarnąć o czym właściwie była.... bo naprawdę nie mam pojęcia. 

Amerykański żołnierz Mingolla na przepustce w czasie wojny w Gwatemalii poznaje niezwykłą kobietę z którą momentalnie łączy go więź emocjonalna. Jednak gdyby w tym miejscu wszystko potoczyło się szczęśliwie nie byłoby dalszej historii, prawda? Przez wojenną paranoje nie jest w stanie jej zaufać i w nagły sposób kończy ich znajomość. Jakiś czas po tych wydarzeniach dołącza do terapii narkotykowej by rozwinąć swoje umiejętności espera. Jednym z jego zadań staje się zabicie dawnej ukochanej.

Opis zapowiada niezłą historie, jednak głównym problemem książki jest jej chaotyczność i ogólny brak celu. Bohaterowie gdzieś zmierzają, z kimś walczą, ale po co? Nie wiem. I się nie dowiem. Wątek dwóch walczących ze sobą rodów (który miał być główną osią fabularną) był słabo rozwinięty, niezrozumiały, zwyczajnie nudny. I także do niczego nie prowadzący.

Książka dzieli się na pięć części. Pomiędzy każdą jest spory przeskok czasowy i przetasowanie bohaterów pobocznych. Zaczynając każdy z takich rozdziałów musiałam na nowo wciągnąć się w historie, a było to trudne i bez tego. Styl Sheparda (lub tłumacza, trudno stwierdzić) jest ciężki do przetrawienia. Opisy musiałam często czytać po kilka razy bo po chwili ocknęłam się że w sumie nie wiem co przed chwilą przeczytałam. Gdy już udało mi się na nich skupić były mało plastyczne i kompletnie niedziałające na wyobraźnie.

W książce często pojawiają się przebłyski przyszłości związane ze zdolnościami głównego bohatera (akcja książki nie dochodzi do momentów z wizji i nadal nie wiemy jak do nich doszło) Niestety zamiast zaciekawić i rozwinąć fabułę na dwóch liniach czasowych wprowadzają wielki chaos.


Bohaterowie są następną kwestią psującą odbiór całości. Ich zachowania są kompletnie nielogiczne i często idiotyczne. Zachowują się jak kompletni szaleńcy (choć w sumie mieli być szaleni więc może jednak akurat to wyszło autorowi i nie jest minusem?) W każdym razie trudno ich polubić i związać się z nimi emocjonalnie.

A teraz trochę pozytywów, żeby nie było że tylko krytykuję. Dwie pierwsze części są interesujące i czytałam je z prawdziwym zaciekawieniem jednak lepiej sprawdziły by się jako pojedyncze krótsze teksty.  W ogóle mam wrażenie jakby autor pisał opowiadania po czym stwierdził że doda do nich kilka wątków i połączy w jedną całość. 

Podobało mi się też połączenie klimatu realizmu magicznego z brudnymi, brutalnymi realiami wojennymi. Przy lepszym wykonaniu mogło dać wyjątkowy efekt.

Ciekawym wątkiem jest motyw esperów i ich utraty człowieczeństwa przez za dużą kontrolę nad drugim człowiekiem. Mingolla w pewnym etapie zaczął traktować ludzi jak marionetki, kukiełki w domu dla lalek. Moją chyba ulubioną sceną w książce jest jego wizyta w pubie i zabawa nastrojami ludzi naokoło niego. 

Trudno mi tę pozycje polecić, choć pierwsze dwie części były naprawdę niezłe i posiada pojedyncze świetne sceny. Jednak nie warto według mnie dla nich przebijać się przez 500 stron przeciętnego tekstu. 

sobota, 1 grudnia 2018

Stosik październikowo- listopadowy

Zakupy nadal nie za wielkie, pewnie zaszaleję w grudniu przy świątecznych promocjach. Chciałabym móc napisać, że przynajmniej udało mi się wszystko przeczytać, ale tak też się nie stało...
Przykładowy "cudownie" obcięty kadr.
Musiałam porównywać niektóre strony
 ze skanlacjami by wiedzieć co się dzieje






* "Klatka dla ptaków #3" to zakończenie historii miłosnej nietypowych mieszkańców hotelu. Czy satysfakcjonujące? Kizuna nadal nie pogodziła się z Asaiem, a Yuki próbuje wykorzystać powstałą przez to szansę. Do tego zbliża się wystawa artysty.
Tomik wypada jak dla mnie dużo lepiej niż poprzedni. Obyło się bez zbędnych dramatów, gdy się już się pojawiają nie są długo roztrząsane. Autorom udało się w tym tomiku umieścić naprawdę dużo akcji i wątków.  Duży plus za rodzinę kuzynów :)
Kizuna to jedna z niewielu bohaterek shoujo której rozterki miłosne mnie nie irytują. Przez te trzy tomy udało mi się polubić w sumie całą trójkę bohaterów, co rzadko mi się zdarza.
Samo zakończenie było za bardzo przyspieszone a jeden wątek pojawił się tak trochę znikąd (adopcja Kizuny), jednak jestem usatysfakcjonowana. Z chęcią przeczytałabym pierwowzór tej historii ale pewnie nie mam co liczyć na wersję po polsku :(
Niestety Kotori się tym razem nie popisało. Jest to najgorsze polskie wydanie jakie widziałam. Praktycznie WSZYSTKIE kadry są obcięte, niektóre tak bardzo, że nic na nich nie widać. Teksty w dymkach też były wypośrodkowane przed  tym ubytkiem, więc po obcięciu kadrów nachodzą na krawędź kartki. Te mankamenty odebrały mi całą radość z czytania. 

* "ERASED #2" Po półtora roku po zakupie pierwszej części w końcu kupiłam tom drugi. Jeśli mam być szczera trochę o tym tytule zapomniałam i ostatnio sprzątając półki przeczytałam od nowa początek tej historii i popędziłam do sklepu. Tom drugi także nie zawodzi. Satoru cofa się do 1988 roku by zapobiec katastrofie. Jednak czy przeszłość da się zmienić? Rozpoczyna się wyścig z czasem! 

* "Boso na front" w oczekiwaniu na drugi tom "Spirit circle" zdecydowałam się na inną pozycję wydawnictwa Okami. Opis brzmi tak absurdalnie, że stwierdziłam że muszę mieć to na półeczce. W końcu kogo by nie zachęciła uczennica Baby Jagi walcząca w II Wojnie Światowej po stronie wojsk radzieckich? ;)
Na początek rzuca się w oczy zdecydowanie lepszy druk niż w poprzedniej mandze. Czerń nie ma już łupieżu, jednak trafiłam na inny błąd. W stronach o sprzętach wojskowych czarny tekst najeżdża na czarne tło i kompletnie się z nim zlewa. Małe niedopatrzenie ale bardzo przeszkadza w odbiorze całości. Jednak wydawnictwo zdecydowanie idzie ku lepszemu. Oby tak dalej! 
Fabularnie (przynajmniej początek, bo przeczytałam dopiero kilka rozdziałów) to zbiór krótkich, epizodycznych, komediowych historyjek z przygód czarownicy i pani oficer. We wszystkie wplątane są zjawiska nadprzyrodzone, związane z folklorem słowiańskich. Dużym plusem jest to, że są to także stwory mało znane :) Jako komedia prezentuje się raz lepiej, raz gorzej, może nie będziecie mieć wielkich wybuchów śmiechu, ale kąciki ust powinny się unieść :)
Po każdym rozdziale znajduje się dział "co w śrubach piszczy" opisujący sprzęty wojskowe. Testu jest dużo a czcionka malutka, co trochę wybija z rytmu czytania. 


A u was jak w listopadzie? 
Też już marzycie o świętach?

wtorek, 27 listopada 2018

"W miasteczku piasku i błękitnych łusek" Yoko Komori

TYTUŁ:   W miasteczku piasku i błękitnych łusek
TYTUŁ ORYGINAŁU:   Aoi Uroko to Suna no Machi
AUTOR:  Yoko Komori
ILOŚĆ TOMÓW:  2
WYDANIE ORYGINALNE:  2013-2014
WYDANIE POLSKIE:  2018 (JPF)
TŁUMACZ:  Monika Pytel


Szóstoklasistka Tokiko przeprowadza się z ojcem do rodzinnego miasteczka matki. Mała nadmorska miejscowość zdecydowanie różni się od ogromnego Tokio. Wyzwala to w
dziewczynce wspomnienie z dzieciństwa o tajemniczym syrenie, który uratował ją przed utonięciem. Czy te wspaniałe morskie istoty naprawdę istnieją? 

W tym tytule na pewno zwraca uwagę nietypowy senny, letni klimat. Podczas czytania mamy wręcz wrażenie słyszenia towarzyszącego bohaterom szumu fal. Tytuł idealny na jesienny wieczór by zatęsknić za wakacjami ;)
Akcja jest bardzo spokojna, autorka powoli buduje nastrój melancholii i tajemnicy. "W miasteczku..." wszystko dzieje się swoim tempem, więc fani wartkiej akcji dużo tu nie znajdą.
Klimat buduje dodatkowo małomiasteczkowość nowego domu bohaterki. Panuje tam wiele przesądów i miejscowych legend. Tunel ma swojego potwora, w sklepiku pracuje staruszka będąca "babcią" wszystkich wioskowych dzieci a najważniejszym wydarzeniem w roku jest festiwal ku czci lokalnego bóstwa. 

Umieszczenie w środku akcji dzieci było strzałem w dziesiątkę. Bohaterowie są na granicy dziecięcej wiary w magię i wchodzenia w twardo stąpającą po ziemi dorosłość. Nasi szóstoklasiści niby już zdają sobie sprawę z nieistnienia potworów jednak nadal w głębi duszy mają marzenia o ich spotkaniu.
Stanie na cienkiej linii dzieciństwa i dorosłości podkreśla kontrast głównych bohaterów - rozmarzona Tokiko z wybujałą wyobraźnią i rozsądny Narumi wierzący tylko w to co zobaczy na własne oczy.

"W miasteczku..." pod warstwą realizmu magicznego jest dla mnie psychologiczną  opowieścią o dziecku próbującym zrozumieć rozwód rodziców. Tokiko ucieka w świat wyobraźni próbując poradzić sobie z nagłym zniknięciem matki z jej życia. Zajmuje myśli poszukiwaniem syren by nie roztrząsać utraty najważniejszej dla dziecka osoby. Zaczyna też powoli budować więź z ojcem, jest to trudny nowy początek dla nich obojga. Całkowita zmiana otoczenia też w pierwszej chwili w tym nie pomaga. A może nowi znajomi staną się jednak podporą dla dziewczynki?

Tym co na pewno wyróżnia ten tytuł jest nietypowa, śliczna oprawa graficzna. Yoko Komori rzadko cieniuje swoje rysunki, więc znajdziemy tu głównie białe, czarne i szare plamy. Twarze są rysowane prosto jednak wyrażają wiele emocji. Tła, gdy się pojawiają, są bardzo szczegółowe a rysunki przyrody piękne. 
Polskie wydanie podkreśla zalety. Drukarnia użyła bardzo intensywnej czerni, która na szczęście nie przebija na drugą stronę kartki.  Wszystkie krzaczki zostały wyczyszczone i zamienione polskimi odpowiednikami, nawet na tak mało istotnych elementach jak np. butelka wody. Obwoluty są cudowne przez co rozpaczam, że w środku nie ma kolorowych stron.

Całokształt psuje niestety zakończenie opowieści. Tajemnica syren zostaje wyjaśniona jak dla mnie za bardzo bezpośrednio. Zostawienie nutki niepewności byłoby dużo lepszym zabiegiem w tego typu historii. Koniec pozostawia spory niedosyt, napięcie budowane przez dwa tomy nagle znika i zostajemy w sumie z niczym. 
Przez zakończenie tytuł kojarzy mi się z "Mostem do Terabithii", tak samo jak tamten film zderza dziecięce marzenia z rzeczywistością.  

"W miasteczku piasku..." polecam, a dwa tomy to nie tak dużo dla portfeli ;)


Czytaliście już tą mangę? 
Też zatęskniliście po niej za latem? :)

sobota, 17 listopada 2018

"Kobiety dyktatorów" Diane Ducret

TYTUŁ:  Kobiety dyktatorów
TYTUŁ ORYGINALNY:  Femmes de dictateur
AUTOR:  Diane Ducret

ILOŚĆ TOMÓW:  2
OCENIANY TOM:  1
LICZBA STRON:  360
WYDANIE ORYGINALNE: 2011    
WYDANIE POLSKIE:  2012 (Wydawnictwo Znak)

TŁUMACZ:  Maria Rostworowska

Mówi się, że za każdym silnym mężczyzną stoi kobieta. Coś w tym jest, a na pewno towarzyszki życia wpływają na mężczyzn u władzy. Nawet jeśli większość z nich zmienia je jak rękawiczki.

W pierwszym tomie "Kobiety dyktatorów" poznajemy historię romansów Mussoliniego, Lenina, Stalina, Salazara, Bokassy, Mao, małżeństwa Ceausescu oraz Hitlera

Tym razem sięgnęłam, jak dla mnie, za pozycję nietypową. "Kobiety dyktatorów" nie są książką fabularną przez co na początku lektury obawiałam się trafienia na same suche fakty. Na szczęście Diane Ducret potrafi wprowadzić czytelnika w opisywane wydarzenia oraz umiejętnie łączy cytaty ze swoimi dopiskami. Historia jest przedstawiona jako spójna całość choć składa się głównie z fragmentów pamiętników, listów i cytowanych wypowiedzi. Autorce zdarza się czasem spekulować ale zaznacza te momenty i nie podaje ich jako faktów.

Nie spodziewałam się, że taka książka aż tak mnie pochłonie. Z zafascynowaniem śledziłam historie kolejnych kobiet, które związały swoje losy z dyktatorami. Wiele się dowiedziałam o tych nietypowych postaciach, wcześniej znałam najwyżej ich imiona i to tylko tych
najbardziej znanych. Dzięki fragmentom ich pamiętników, oraz przykładom zachowań mogłam w pewien sposób poznać ich sposób myślenia i motywacje. Żądza władzy, fascynacja, naiwność, miłość - każdą kierowało co innego, jednak miały coś wspólnego - niesamowitą, wewnętrzną siłę by przetrwać niezależnie od okoliczności.  Żywoty niektórych z nich brzmią strasznie nierealne, jak scenariusz filmowy. 

Wiele o człowieku mówi to jak traktuje kobiety. Głównymi bohaterami tych opowieści wcale nie są kobiety a mężczyźni którym oddały serce.  Książka przedstawia zupełnie inną stronę postaci które zapisały się w historii w negatywny sposób. A przecież oni też mieli osoby na którym im zależało. Choć traktowali je w dość nietypowy sposób. Porwania, zdrady, trójkąty, kochanki młodsze o przynajmniej trzydzieści lat (i tak dobrze jak były przynajmniej pełnoletnie). Na tych niecałych 400 stronach poznacie wiele historii złamanych serc ale i wielkich namiętności. 

Niestety nie wszystkie części książki są równie ciekawe. Zależy to w dużym stopniu od ilości dostępnych materiałów, ale także od natłoku przydługich momentami opisów. Przebicie się przez niektóre fragmenty było nużące. W połowie książki miałam też pewien przesyt informacji i musiałam zrobić kilkudniową przerwę w lekturze. 

Pomimo kilku wad naprawdę polecam "Kobiety dyktatorów". Prawdziwe historie mogą być bardziej fascynujące niż fikcja.

Interesujecie się historią? 
Czytacie tego typu książki?

wtorek, 6 listopada 2018

Nowa Fantastyka 11 (434) 2018


PUBLICYSTYKA:

W listopadowym numerze czuć nastrój setnej rocznicy odzyskania niepodległości. Nawiązuje już do tego wstępniak Jerzego Rzymowskiego a także m. in. felieton Tomasza Kołodziejczaka. W recenzjach przewinie się komiks "100 na 100. Antologia komiksu na stulecie odzyskania niepodległości". Nawet okładka przypadkowo wpasowuje się i kolorystycznie i symbolicznie. 
Oprócz tego standardowo - różności.

Warto zwrócić uwagę na "Zastrzyk przyszłości" Marka Starosty o widmowych cząstkach - neutrinach i badaniach nad nimi (trochę zabawne dowiadywać się o nowinkach naukowych z pisma o fantastyce ;)  ). Artykuł jest napisany ciekawie i, co najważniejsze - zrozumiale nawet dla kompletnego laika w temacie.

W Lamusie historie o duchach podczas I Wojny Światowej. Jedne ratowały żołnierzy, inne wręcz przeciwnie. Zwidy, propaganda czy prawda? 

Witold Vargas nadal kontynuuje swoją serię Legendarza. Tym razem zapozna nas z bohaterem z białoruskich podań. Historie te pobijają na głowę wszystkie znane wam opowieści pod względem braku logiki. Cóż, w końcu nie często się zdarza by bohater potrafił latać na pszczole lub budował tratwę z kawałka szmatki...

Co jeśli zamiast pieniędzmi płacilibyśmy serem? Absurdalne? Chyba nie aż tak bardzo, skoro coś takiego... już się dzieje! W banku we Włoszech ser pełni rolę zastawu pod pożyczki.

Orbitowski jak zawsze świetny w swoim recenzjo-felietonie. W tym miesiącu zawiódł mnie za to Kosik, w jego tekście czegoś mi zabrakło.

Wywiad z Dario Argento nie zmienił mojego zdania o tym,  że twórcy horrorów muszą mieć przynajmniej trochę nierówno pod sufitem ;) Sprawił jednak, że mam ochotę obejrzeć oryginalną "Suspirię"


OPOWIADANIA:

TYTUŁ:   Niedaleko
AUTOR:   Jakub Małecki

Opowiadanie z pogranicza obyczajówki i nastrojowego horroru. Niestety przeważa to pierwsze, autorowi słabo poszło wprowadzenie napięcia. Wydaje się przez to nijakie, może trochę dłuższa forma lepiej zapadłaby w pamięć. Zakończenie trochę polepsza sprawę zostawiając szerokie pole do interpretacji, jednak jak dla mnie najsłabsze opowiadanie numeru.

TYTUŁ:   Raz, dwa, trzy...
AUTOR:   Tomasz Duszyński

Nastrój przedpowstańczy w Warszawie. Niemiecki oddział broni drukarni szykując się na zbliżające się zamieszki. Bohater obserwuje kobietę z twarzą syrenki warszawskiej. Rzeczywistość miesza się z fikcją a nieludzcy żołnierze zmieniają się w prawdziwe potwory. Hmm, mam dziwne wrażenie, jakbym już je czytała. Jest to znak albo bardzo dobry albo bardzo zły. W pierwszym przypadku znaczy to że opowiadanie zapada w pamięć, w drugim, że jest podobne do innego. 


TYTUŁ:   Nowy świt
AUTOR:   Aleksandra Radlak

Misz-masz fabularny i stylistyczny, jednak zaskakująco udany. III Wojnę Światową miesza z przeszłością i czasami rycerstwa by jeszcze wplątać w to bogów słowiańskich.  Trudno się w tym wszystkim połapać, ale opowiadanie w jakiś sposób przyciąga do siebie.

TYTUŁ:   1942
AUTOR:   Jakub Tyszkowski

We wsi w 1942 pojawiło się Licho, zwiastun nieszczęścia. Sołtys próbujący ogarnąć wieś po poborach do wojska odkryje kogo należy bać się bardziej-diabła czy ludzi. 
Autor umiejętnie buduje napięcie, pozwala wczuć się w klimat małej wsi wierzącej w zabobony.  Trochę pogubił się w zakończeniu, jednak opowiadanie zdecydowanie warte uwagi. 

TYTUŁ:   Droga Saro
TYTUŁ ORYGINALNY:   Dear Sarah
AUTOR:   Nancy Kress

Kolejna odsłona spotkania z kosmitami. Tym razem, wyjątkowo, nie nastawionymi agresywnie a wspierającymi ludzkość. Nagły postęp technologiczny niestety nie zawsze jest jednak dobry. Połowa społeczeństwa traci prace i zaczynają pałać do przybyszów nienawiścią. Bohaterka w ucieczce przed biedą zaciąga się do wojska. Kogo powinna jednak bronić: obcych przybyszów czy własnych rodaków
Temat znany jednak w niezłym wykonaniu. Autorka uprościła niestety konflikt moralny wprowadzając do gry porwania dzieci, a to mocno narzuciło ostateczną odpowiedź. 

TYTUŁ:   Księżyc to nie pole bitwy
TYTUŁ ORYGINALNY:   The Moon is Not a Battlefield
AUTOR:   Indrapramit Das

Rozmowa reporterki z upadłą komandoską z księżyca. Nie tyle komandoską co wręcz niebiańską wojowniczką,  asurą, szkoloną od dziecka, znającą tylko tamten świat. Forma którą wybrał autor sprawia, że akcja nie jest dynamiczna, ale udaje mu się wprowadzić czytelnika w realia wojny terytorialnej na księżycu - po środku niczego. Ciekawie przedstawił walki księżycowe, rozrzedzona atmosfera i grube skafandry sprawiają że są to konflikty bezdźwięczne, nic nie przygotowuje na nadchodzącą śmierć. Autor pisze bardzo przystępnym językiem, co pozwala od razu wsiąknąć w tekst.
Opowiadanie wyróżniają też nawiązania do kultury hinduskiej. Z chęcią przeczytałabym jeszcze coś od tego autora :)

TYTUŁ:   Ołowiany lotnik
AUTOR:   K.A. Tierina


Wojna się skończyła a wybawcy stali się niewygodni. Ludzkość jak zawsze tępi to czego nie potrafi ogarnąć, zaczynają się polowania na golemy, sztucznych ludzi. Problem w tym, że nikt nie wie kim są, nawet sami zainteresowani. Co jeśli nie możesz wierzyć własnym wspomnieniom? 
Mroczny i duszny klimat towarzyszy od pierwszych zdań. Bohater obserwuje zniszczony świat i złamanych ludzi poddając w wątpliwość własną tożsamość. Możemy poczuć jego zagubienie i coraz większą paranoję. Całość polepsza dodatkowo niespodziewane zakończenie. 

sobota, 20 października 2018

"Kirke" Madeline Miller

TYTUŁ:   Kirke
TYTUŁ ORYGINAŁU:   Circe
AUTOR:  Madeline Miller 
ILOŚĆ TOMÓW:   1
LICZBA STRON:   414
WYDANIE ORYGINALNE:  2018
WYDANIE POLSKIE:   2018 (Albatros)
TŁUMACZ:   Paweł Korombel

Każdy ma swoje wersje historii. Czas by głos dostała Kirke, córka Słońca i nimfy wodnej, wnuczka Okeanosa. Nie należąca ani do blasku ani do morza.  Dziwoląg, pogardzana i wyśmiewana. Kogo w swojej opowieści wybieli a kogo skaże na potępienie? Oto świeże spojrzenie na znane mity.

Kirke od narodzin różniła się od swoich pobratymców. Brakowało jej boskich mocy, nie miała piękna tytanki, a głos był pozbawiony uroku. Dodatkowo posiadała wyjątkowe (jak na nieśmiertelną) pokłady wrażliwości i współczucia. Nikogo więc nie zdziwi, że była idealnym obiektem drwin i żartów reszty nimf w pałacu. Uda jej się odnaleźć własną tożsamość?


Przez swoją przeciętność jest jednak idealną, nie zwracającą uwagi obserwatorką. Kto by przecież pamiętał wyprosić z sali narad niesforne dziecko Heliosa?  Kirke odkrywa dzięki temu wzrastające napięcie między tytanami a bogami olimpijskimi. Sytuacji nie poprawiają wyczyny Prometeusza, przez którego nasza boginka zaczyna coraz bardziej interesować się śmiertelnikami. Czy spotkanie jednego z nich, zwykłego rybaka, odmieni jej pełne samotności życie? Robi to na pewno zmienienie go w boga oraz jej drugi magiczny czyn, tym razem kierowany nie miłością, a  zazdrością i nienawiścią. Staje się przez to kartą przetargową w boskich rozgrywkach i zostaje wygnana na wyspę.

Akcja książki nie spieszy się, Kirke snuje swoją opowieść bardzo spokojnie. Tytanka rzadko bierze czynny udział w wydarzeniach, sama jest świadkiem tylko fragmentów mitów, resztę poznajemy przez opowieści odwiedzających jej wyspę postaci. Nie myślcie jednak, że przez to jest nudno. Wbrew pozorom w książce bardzo dużo się dzieje. Autorka spina wiele niezależnych mitów w jedną całość. Czytając np "Mitologię" Parandowskiego często umykały mi powiązania rodzinne niektórych postaci, tutaj za to właśnie one budują fabułę. 

Jak to w greckiej mitologii opowieści raczej nie kończą się dobrze. Raz za razem obserwujemy bohaterów zmierzających do nieszczęścia. Nie spodziewajcie się happy endów, z ludzi (i bogów) zawsze wyjdzie ich najgorsza strona, fatum depcze po piętach i nigdy nie odpuszcza.  Autorce udało się na szczęście nie przedramatyzować.

Wydarzenia te i spotkani ludzie wpływają na przemianę Kirke. Niewinna i naiwna boginka szybko odkrywa okrucieństwo świata i nie pozostaje mu dłużna. Jest bardzo krytyczna dla innych ale także dla samej siebie. Zmiany w jej charakterze są logiczne i ciekawie było je śledzić. Niestety nie na każdym etapie dało się lubić główną bohaterkę. Przez pierwszą połowę książki jej naiwność często mnie irytowała, na szczęście im dalej tym lepiej

O wydaniu pisałam już z okazji stosiku. Wita nas piękna, błyszcząca obwoluta z wyżłobionym motywem roślinnym.Pod nią ukrywa się jeszcze piękniejsza okładka. Po otwarciu znajdziemy klimatycznie narysowaną mapę Ajai, wyspy Kirke. W dalszej części nie ma już ilustracji (szkoda, marzą mi się do tego wydania rysunki stylizowane na antyczne malarstwo). Czcionka jest dosyć spora, ułatwiająca czytanie. Tłumaczenie czyta się płynnie.

"Kirke" to pełna magii historia przepełniona samotnością. Polecam wszystkim fanom mitologi. Nastawcie się jednak na wolną nastrojową historię bez walk i nagłych zwrotów akcji.


Lubicie motywy mitologiczne?
Ręka w górę kto kupił głównie dla okładki ;)

środa, 10 października 2018

"Azyl" Jarosław Grzędowicz

TYTUŁ:  Azyl
AUTOR:   Jarosław Grzędowicz
ILOŚĆ TOMÓW:  1
WYDANIE:   2017 (Fabryka Słów)
ILOŚĆ STRON:    ok. 350

Każdy pisarz od czegoś zaczyna. Pierwsze teksty są i lepsze i gorsze, jednak są początkiem pewnej opowieści. Niestety, po latach zostają zapomniane, giną w tonie nowych debiutów i stosach makulatury. Czy jest lepszy czas na taką "Listę zagubionych" niż trzydziestopięciolecie jednego z najlepszych polskich pisarzy fantastyki? 

"Azyl" to zbiór dziewięciu opowiadań, otwarty debiutem autora - "Azyl dla starych pilotów" z 1982 roku - a zakończony bardziej współczesnym tekstem sprzed kilkunastu lat. Różnią się praktycznie wszystkim a jednak w jakiś sposób czuć w nich rękę jednego pisarza. Może to ten ich posępny klimat? Większość z jego wizji jest raczej mało pozytywna,przedstawia w pewien sposób spaczone społeczeństwa dążące do samodestrukcji. Twórca zawsze jednak zostawia światełko nadziei. Może uda się przemienić je w tytułowy azyl, a może nie ma już dla nich ratunku?  W takim tle umieszcza człowieka walczącego z własnymi demonami.

Grzędowicz już na początku swojej kariery potrafił kreować interesujące światy, bawi się gatunkami, łącząc często fantasy z s-f.  Umie na przestrzeni zaledwie kilku kartek nakreślić tło wydarzeń i przedstawić wiarygodnego bohatera. Opisy bardzo działają na wyobraźnię, w "Śmierci szczurołapa" nawet nie bojąc się szczurów czułam obrzydzenie podczas czytania. Z każdym kolejnym opowiadaniem rozwija się też sposób przedstawienia walk, są coraz bardziej czytelne i dynamiczne.

Po każdej historii znajdziemy komentarz autora. Pisarz dzieli się w nim emocjami po pierwszych publikacjach, opisuje wydarzenia towarzyszące ich powstaniu lub po prostu przedstawia spostrzeżenia po latach. Te króciutkie felietony dla mnie były równie ciekawe co same opowiadania. 

Wydanie jak zawsze u Fabryki Słów. Nie zwróciłam uwagi na żadną literówkę, czcionka jest czytelna i odpowiedniej wielkości. Niestety okładka jest mało trwała i po niedługim czasie zdążyła nabyć zagniecenia. Do każdego opowiadania wydawca dołączył ilustracje Vladimira Nenova. Na rysunkach warto zawiesić oko,uzupełniają się z treścią tekstu, szkoda tylko, że są trochę niewyraźne. Nie wiem czy to wina rysownika czy druku.

Najważniejszym jednak pytaniem jest czy osoba niemająca wcześniej styczności z pracami Grzędowicza powinna zacząć od tego zbioru? Uważam, że "Azyl" jest na pewno warty uwagi, jednak przypuszczam, że doceni się go bardziej po lekturze  innych książek pisarza. Chociaż jest to pewnie kwestia bardzo indywidualna. Jeśli lubisz formę opowiadań to droga wolna, całej reszcie polecam na początek "Pana Lodowego Ogrodu"


Czytacie polską fantastykę?
Może polecicie jakiś twórców?

środa, 3 października 2018

Stosik wrześniowy

W tym miesiącu trudno to nazwać stosikiem. Stwierdziłam, że muszę w końcu przeczytać rzeczy już kupione, zamiast powiększać listę wstydu. Do tego, jak pisałam wcześniej, musiałam skupić się na lekturach maturalnych. "Lalka" zaskakująco nie okazała się zła jednak i tak szła mi strasznie opornie. Nie cierpię czytać czegoś na wyznaczony termin, odbiera mi to całą przyjemność z poznawania historii.

"Nasz cud #13"  - żałuję, że nie zaczekałam na następny tom. W momencie gdy tomik zaczął mnie wciągać z powrotem w świat przedstawiony dotarłam do ostatniej strony. A teraz kilka miesięcy czekania! Szczególnie, że historia wchodzi powoli na tory wyjaśnień. Zaczynamy poznawać rolę kościoła w zagładzie zamku, a wspomnienia odzyskuje pierwszy z agresorów. W czasach współczesnych jest całkowicie zagubiony i nie wiadomo jaką przyjmie postawę w stosunku do znajomych. Zapowiadają się niezłe komplikacje. Do tego nauczyciele zaczynają węszyć wokół dziwnych wydarzeń w szkole.
Kreska poprawia się z tomu na tom. Już nie rażą mnie koślawości anatomiczne a postacie coraz łatwiej rozróżnić. Okładki też są coraz ładniejsze (dobrze że Minami w końcu zniknął z grzbietów ;) )

* Bardzo lubię motywy mitologiczne więc skusiłam się  "Kirke".  Ech, kogo ja chcę oszukać. Głównym powodem zakupu było PRZEPIĘKNE wydanie. Błyszcząca obwoluta z lekko wypukłym motywem roślinnym a pod spodem jeszcze ładniejszy wzór. Niestety w środku nie znajdziemy już zdobień ani ilustracji oprócz mapki. Szkoda.
Postać Kirke jest mniej znaną częścią mitologi więc ucieszyło mnie skupienie się na tej postaci. Niestety w pierwszych rozdziałach które na razie przeczytałam mało się o niej dowiadujemy. Przez pryzmat jej dzieciństwa i ciekawości poznajemy kojarzone chyba przez wszystkich wydarzenia: wspomnienie wojny tytanów i bogów olimpijskich, ich późniejsze napięte stosunki, karę Prometeusza, ślub Pazyfae i Minosa. Co prawda autorka łączy te mity w spójną historię którą czyta się dobrze nawet jeśli już ją znamy. Sama Kirke jest na razie bierną obserwatorką nie rozumiejącą do końca otaczającego ją świata. Jest wykluczona przez matkę przez nieodziedziczenie wspaniałości ojca. W porównaniu do reszty rodzeństwa jest przeciętna, brzydka jednak za to bardziej empatyczna.
Jestem ciekawa jak rozwinie się ta opowieść. Po skończeniu czytania postaram się coś napisać o całości. A teraz trochę zdjęć: